czwartek, 18 września 2014

Oliwa zawsze sprawiedliwa...


Ten tekst nie będzie wesoły ani dowcipny. Tym bardziej nie będzie ociekał lukrem ani przedstawiał uroków macierzyństwa. Będzie okropny. Nie znoszę go i jestem zła, że w ogóle powstał. Ale mam świadomość, że powstać musiał, chociażby po to, żebym się go wstydziła, pamiętała o nim i wyciągnęła odpowiednie wnioski. Opisuje sytuację, która zdarzyła się niedawno i bardzo silnie wpłynęła na mój sposób wychowywania córki i postrzegania naszych relacji.
Do tej pory wydawało mi się, że jestem matką nie najgorszą. Nigdy nie porwałabym  się na stwierdzenie, że idealną, ale staram się być najlepszą, jaką  potrafię. Spędzam z moim dzieckiem dużo czasu, poświęcam mu każdą wolną chwilę, uczę, bawię,  odpowiadam na tysiące pytań, staram się pokazywać świat, uczyć szacunku do innych, broń boże nie biję, bardzo rzadko krzyczę, cierpliwie tłumaczę i poskramiam wszelkie ( naturalne dla dzieci w tym wieku) ataki buntu, złości i negacji wszystkiego. Aż tu nagle przychodzi dzień, w którym moje  wyobrażenie na temat własnego macierzyństwa leci na łeb. Sytuacja, która się zdarzyła trwała dosłownie kilka minut, a jednak mnie bardzo dała do myślenia i nie pozwoliła o sobie zapomnieć przez kolejnych kilka dni.

Była sobota. Miałyśmy wybrać się na spacer i zrobić zakupy, ale wcześniej poprosiłam Lilkę o posprzątanie zabawek rozrzuconych po całym pokoju. Poprosiłam i poszłam do łazienki, przygotować się do wyjścia. Po kilku minutach wracam do pokoju, a tam bałagan jaki był, taki jest, proszę więc po raz kolejny. Tłumaczę, że jeśli nie posprząta, nie będziemy mogły pójść na spacer, bo pozostawienie pokoju w takim stanie jest niedopuszczalne. Idę pakować torbę, przygotowuję Małej ubrania, a ona przychodzi do mnie jak gdyby nigdy nic i zaczyna się ubierać. Pytam, czy posprzątała- odpowiedz jest oczywiście przecząc- tłumaczę więc po raz kolejny to samo, proponuję swoją pomoc, biorę za rękę i prowadzę do pokoju. Lilka siada na podłodze i głośno protestuje. Ze stoickim spokojem używam wszelkich znanych mi argumentów, zastanawiając się jednocześnie skąd u niej dziś taki opór. Pomocy mojej nie chce, w ogóle wygląda na bardzo obrażoną, a ja zaczynam powoli tracić cierpliwość. Powtarzam po raz kolejny, że JEŚLI NIE POSPRZĄTA, TO NIE WYJDZIEMY Z DOMU, a przecież szkoda marnować taki piękny dzień na siedzenie w pokoju, do tego maksymalnie zagraconym. I nagle Lilka, patrząc na mnie ze złością, wyrzuca z siebie z prędkością karabinu maszynowego: „Zamknij się!! Pocałuj mnie w dupę!!”.  Słabo mi się zrobiło, szczęka mi opadła i przez chwilę nie byłam zdolna do jakiejkolwiek reakcji. Po głowie krążyły mi tysiące myśli: „Jak to, przecież ja nigdy tak do niej nie mówię”, „Przecież uczę, że nie można się do nikogo w ten sposób zwracać, nawet jeśli czasem dzieci w przedszkolu używają różnych brzydkich słów”, „Przecież nie krzyczę, nie straszę, nie stawiam w kącie, nie biję…”, „Dlaczego…?”. Lilka patrzy na mnie przestraszona, nie wiem czy bardziej tym, co zrobiła, czy moją reakcją ( a właściwie jej brakiem).  Udaje mi się jakoś pozbierać myśli, kucam koło niej i zadaję najbardziej nurtujące mnie w tym momencie pytanie- dlaczego?. Lila zaczyna płakać, w jej oczach widzę strach i bezsilność. Przytulam ją do siebie najmocniej jak umiem i wśród szlochania słyszę odpowiedz: „A ty tak powiedziałaś do taty…”. Jestem załamana. Czuję si ę totalnie beznadziejna i całkowicie winna temu, że ta sytuacja w ogóle się zdarzyła.  No tak, powiedziałam…cholera, przecież tyle razy mówiłam sobie, że nie możemy kłócić się przy dziecku, nigdy!! Jestem tak zła na siebie, że ledwo udaje mi się przypomnieć wczorajszą sytuację. Z M. jesteśmy raczej zgodnym małżeństwem, zazwyczaj dobrze się dogadujemy i bez dwóch zdań się kochamy, ale nie oszukujmy się- związków idealnych nie ma- a przynajmniej ja o takich nie słyszałam. Raz na jakiś czas dochodzi między nami do nieporozumień, starć, ostrzejszej wymiany zdań a nawet kłótni. Zazwyczaj szybko nam przechodzi i dość łatwo dochodzimy do kompromisu, ale nie ukrywam, że w trakcie kłótni często nerwy puszczają i mówimy rzeczy, których pewnie powiedzieć nie powinniśmy, często też  nie używamy literackiego języka, lecz raczej łaciny kuchennej… cóż, jesteśmy tylko ludźmi… Staramy się jednak wszystkie trudne rozmowy zostawiać na wieczór, kiedy Lilka już śpi, albo chwile, kiedy znajdujemy się sami. Wczoraj to się nie udało, i po południu wywiązała się między nami kłótnia. Krótka i niezbyt poważna, ale jednak. Nie udało się nam powstrzymać nerwów na wodzy i mimo, że szybko daliśmy sobie spokój, kilka niezbyt fajnych słów poleciało. Między innymi właśnie tych, które dzień później sama usłyszałam od mojej córki. Byłam przekonana, że nawet nie zwróciła uwagi na całą sytuację, bo kiedy my kłóciliśmy się w kuchni, ona bawiła się w swoim pokoju, lecz szybko przekonałam się, jak bardzo utkwiło jej to w pamięci. Byłam wściekła na siebie za to, że dałam się ponieść emocjom, że moje dziecko musiało w tym uczestniczyć, że zamiast być dla niej autorytetem jestem najgorszym przykładem. Na nią nie byłam zła ani trochę. Bo za co? Za to, że powtarza słowa kogoś, kto jest dla niej najważniejszy na świecie? Byłam zła, smutna i nie wiedziałam jak powinnam się w takiej sytuacji zachować. Zrobiłam więc to, co instynktownie wydawało mi się najlepsze. Przeprosiłam. Przeprosiłam za to, że krzyczałam na jej tatę, że używałam słów, które na co dzień określam jako złe i obraźliwe, że musiała w tym uczestniczyć. Przyznałam się do błędu, powiedziałam, że moje zachowanie było złe i nigdy nie powinna go powtarzać. Wytłumaczyłam, że  mimo tego, że jestem mamą i uczę ją co jest dobre a co złe, sama też popełniam błędy. Że popełniamy je wszyscy, ale najważniejsze jest żebyśmy umieli się do nich przyznać i wyciągnąć nauczkę na przyszłość. I , że to, że czasem na siebie krzyczymy wcale nie oznacza, że się nie kochamy.A kiedy już wytłumaczyłam, to przytuliłam, wycałowałam, usłyszałam ciche przepraszam i zobaczyłam mój ukochany, najpiękniejszy uśmiech świata. Posprzątałyśmy razem, a później poszłyśmy na długi spacer. Mogłoby się wydawać, że wszystko jest w porządku, ale mnie to zdarzenie jeszcze długo nie dawało spokoju. Zapadło mi w pamięć tak głęboko, że przez następnych kilka dni myślałam o tym przynajmniej kilka razy dziennie. Na początku traktowałam je jako moją osobistą porażkę, później zrozumiałam, że macierzyństwo nie jest drogą usłaną jedynie sukcesami, że porażki również muszą się na niej zdarzać, ale najważniejsze jest to (dokładnie tak, jak tłumaczyłam Lilce), żeby umieć nazwać własne błędy po imieniu i wyciągnąć z nich wnioski. Po raz kolejny dosadnie przekonałam się o tym, że dla mojego dziecka jestem największym autorytetem, wzorem, który naśladuje i którego zachowania powiela bez względu na to, czy są dobre czy złe. Zrozumiałam, że to, jakim człowiekiem będzie ona w przyszłości zależy w dużej mierze od tego, jakie wzorce przekażę jej ja i że nie chodzi tylko o to, w jaki sposób odnoszę się do niej, lecz o mój stosunek do całej reszty świata. Poczułam, że czeka mnie jeszcze wiele pracy nad sobą, ale jeśli ma to mieć bezpośredni wpływ na moje dziecko, to warto, nawet jeśli miałaby to być praca bardzo trudna.

wtorek, 2 września 2014

Piękno dziecięcej prostoty…

Często, rozmawiając z Lilką nie mogę wyjść z podziwu dla jej niezwykle trafnych wniosków. Wciąż zaskakuje mnie, skąd u trzyletniej dziewczynki bierze się tak wielka mądrość, ubrana w tak proste słowa. Niezwykle mnie to wzrusza i nie ukrywam, że często w takich sytuacjach czuję jak łzy napływają mi do oczu, a jednocześnie czuję ogromną dumę, że mam takie dobre, mądre i wrażliwe dziecko. Ostatnio poczułam taką nagłą, rozpierającą dumę w sobotę, w czasie porannego spaceru.
Pogoda była piękna, więc już o 9 wyruszyłyśmy na plac zabaw z całym ekwipunkiem (piłka, zestaw zabawek do piasku, kreda do malowania na chodniku i oczywiście komplet nieodłącznych kucyków pony, do tego woda mineralna, batonik musli, nawilżane  chusteczki i parę innych drobiazgów, które sprawiają, że najchętniej bym się na ten plac zabaw teleportowała, byle tylko tego wszystkiego ze sobą nie targać ).  Po drodze uwagę Lilki przykuła kobieta, która wrzucała ubrania do pojemnika na odzież przeznaczoną dla biednych. Dłuższą chwilę przyglądała się jej w milczeniu, a później zapytała, co robi ta pani. Pospiesznie wytłumaczyłam jej całą sytuację, z nadzieję że wreszcie się ruszy i dowlokę cały ten nasz majdan do najbliższej ławki. Mała nie dawała jednak za wygraną, zadając coraz więcej pytań: „dla kogo są te ubrania?”, „czemu ta pani je oddaje, przecież są jej?”, „dlaczego tamci ludzie są biedni?”, „czy dzieci też mogą być biedne, a jeśli tak, to czy im też się tam wrzuca ubrania?”, „kto je tym dzieciom zawozi?”, „a jakim autem?” (…) Torba na ramieniu ciąży mi coraz bardziej, a pytania cały czas się mnożą. Odpowiadam cierpliwie, choć z każdą chwilą mam na to coraz mniejszą ochotę. I nagle, spośród lawiny pytań pada TO jedno, które całkowicie zmienia cały mój dzień. Lilka patrzy mi z dziwnym smutkiem w oczy i pyta, czy do tych pojemników można wrzucać tylko ubrania. Wyczuwam, że moja odpowiedz ma dla niej duże znaczenie, więc mówię, że nie, pytając jednocześnie, czy chciałaby tam coś wrzucić, a jeśli tak to co i dla kogo. I co odpowiada moja córka? Że bardzo chciałaby wrzucić tam coś dla dzieci. Myślę, że pewnie chodzi jej o za małe ubrania, które ostatnio segregowałyśmy i spakowałyśmy do kartonów.  Ewentualnie jakąś nieużywaną od dawna zabawkę. Ale odpowiedz rozłożyła mnie na łopatki. Całkowicie. Lilka chwilę pomyślała, a później z odpowiednią dla siebie prostotą odpowiedziała:
„Chciałabym dać im czekoladę.”
Dlaczego akurat czekoladę?
„Bo jeśli rodzice tych dzieci są tak biedni, że nie mają pieniędzy na nowe ubrania, to na pewno nie kupią im czekolady. A wszystkie dzieci lubią czekoladę i chciałyby ją czasem zjeść. Nie wiem tylko, czy w tym pojemniku by się nie rozpuściła, a wtedy to by im było smutno”.
Poczułam, że ściska mi żołądek, a do oczu napływają łzy. Czekolada! Takie proste, błahe, mogłoby się wydawać głupie, a takie piękne! Wtedy po raz kolejny uświadomiłam sobie, jak dobre, szczerze i piękne są dzieci. Jak cudowna jest ich prostota, której tak często my, dorośli nie zauważamy. Czasem myślę sobie, że gdybyśmy na co dzień mieli w sobie choć część dobra i prostolinijności naszych dzieci, to świat wyglądałby zupełnie inaczej. Szkoda, że gdzieś po drodze, w miarę upływu lat człowiek traci  swoją dziecięcą niewinność i to niesamowite, wewnętrzne piękno. Szkoda, że nie możemy przez całe życie pozostać chociaż w niewielkiej cząstce dziećmi. Ja na szczęście mając własne dziecko powoli zaczynam je też odnajdować w sobie. Uczę się razem z Małą świata na nowo, staram się patrzeć na niego w taki sam sposób jak ona, cieszyć małymi rzeczami i tak jak ona dawać z siebie wszystko za każdym razem, kiedy w coś się angażuję. Wciąż jednak rozczula mnie jej niezwykła dla nas, dorosłych dziecięca mądrość. Mam nadzieję, że uda się jej zachować ją w sobie jak najdłużej. I, że mnie uda się chociaż trochę od niej nauczyć.


sobota, 9 sierpnia 2014

Sentymentalnie

Trzy lata temu moje życie zmieniło się o 180 stopni.  Stałam się świadkiem największego cudu dokonującego się na naszych oczach. Cudu narodzin. Przyjścia na świat nowego istnienia, w którym miałam bezpośredni udział. Minęło już tyle czasu, a ja jak wczoraj pamiętam każdy szczegół, każdą sekundę- ból, pot, łzy, całkowite wycieńczenie i niemożliwe do opisania szczęście. Na świat przyszła kruszyna- malutka, drobniutka dziewczynka z wielkimi, ciemnymi oczami, które wpatrywały się we mnie od pierwszych minut życia. I właśnie te ciemne oczy trzy lata temu zmieniły moje życie na zawsze. Te maleńkie rączki ścisnęły mnie za serce tak mocno, jak mogą to zrobić tylko rączki dziecka. Własnego dziecka. Trzy lata temu, moje życie obrało nowy bieg. Stałam się matką. Matką, która nie śpi po nocach, nasłuchuje każdego oddechu, śledzi każdy krok, czuwa, chroni, przewiduje. Matką, która dba aby nikt nie zakłócił spokoju jej dziecka i nie raz w myślach modli się o jego zdrowie. Tą, która uczy mówić, chodzić, śpiewać; nosi, tuli, czyta, kocha…Kocha najmocniej na świecie. Nie raz z powodu tej ogromnej miłości cierpi, płacze, wątpi, rzucała szklankami i tłucze pięściami w ścianę. Zdecydowanie częściej sprawia ona jednak, że unoszę się kilka centymetrów nad ziemią, szczęśliwa, że dostałam od życia największy skarb, który całym sercem chcę pielęgnować.

Wiele mnie te trzy lata nauczyły. Całkowicie mnie zmieniły. Przewartościowały cały mój dotychczasowy świat. Pokazały nieznane dotąd emocje, uświadomiły, jak pięknie jest patrzeć na życie oczami dziecka, jak cudownie jest być przy nim i wspólnie kroczyć przez życie. Kiedy Lilka była malutka, to ja szłam o krok przed nią. Przygotowywałam  bezpieczne ścieżki, badałam grunt, trzymałam za rękę. W miarę upływu czas, zaczęłyśmy podążać coraz bardziej równym tempem, noga przy nodze, ramię przy ramieniu. Teraz, mimo że wciąż jest jeszcze taka malutka widzę, że coraz częściej puszcza moją dłoń i z dnia na dzień pewniej wybiega o kilka kroków do przodu. Zwalniam. Cały czas ją obserwuję, ale pozwalam na tę samodzielność. Cieszę się obserwując, jak samodzielnie poznaje świat. Zwalniam, ale nigdy się nie zatrzymuję. Wiem, że po kilku krokach odwróci się, szukając mojego wzroku i wyciągnie w moim  kierunku malutką rączkę. Nadal jestem dla niej najważniejsza, choć już nie trzyma się  mnie kurczowo jak kiedyś. Każdego dnia obserwuję ją ze wzruszeniem. Wiem, że kiedyś nastąpi dzień, w którym puści moją dłoń na zawsze i nie będzie mnie już potrzebowała, aby zrobić kolejny krok. Im jest starsza, tym częściej o tym myślę, i choć odczuwam wtedy nagły smutek, mam nadzieję, że uda mi się ją na ten moment jak najlepiej przygotować. Teraz jednak, póki jest jeszcze maleńką, póki mogę wziąć ją na ręce i przytulić ze wszystkich sił, staram się wykorzystywać każdą sekundę, tak aby niczego nie stracić. Robię wszystko, aby mieć dla niej jak najwięcej czasu. Aby ten czas był tylko nasz. Marzę o tym, żebyśmy zawsze były sobie tak bliskie, jak jesteśmy teraz. Żebym jak najdłużej mogła ją tulić, całować, śmiać się razem z nią i szeptać do ucha, jak bardzo ją kocham. Żeby jej dzieciństwo trwało jak najdłużej i żeby zapamiętała je jako piękny, wypełniony miłością i spokojem czas. Żeby na jego podwalinach wybudowała swoją przyszłość taką, jaką sobie wymarzy.   


sobota, 2 sierpnia 2014

O śrubkach i nie tylko ;)

Korzystając z nieobecności Lilki postanowiliśmy zrobić w mieszkaniu lekkie przemeblowanie. Największe zmiany dotknęły oczywiście pokoju Młodej. Skręcając jej nowe meble wywiązała się między nami mniej więcej taka dyskusja, która bardzo mnie rozbawiła:
Ja: ale w tej desce przecież nie ma otworów na śruby! Jak my to skręcimy?
M: są, ale z drugiej strony.
Ja: jak to z drugiej? Przecież tutaj jest przód. Mamy to skręcać tyłem?!
M: (z pobłażliwym uśmiechem) Nie. Przecież śruby wkręca się od tyłu. Nie na odwrót.
Ja: mhm…no i co się śmiejesz, ja nie jestem stolarzem, nie muszę tego wiedzieć!
Chwilę później. Ja trzymam dwa elementy, które mają być połączone ze sobą, M. wkręca śruby. Jedna wchodzi bez problemu, w drugą jest nieco trudniej.
Ja: przecież ty tą śrubkę wykręcasz, a nie wkręcasz!
M: wkręcam Kochanie, wkręcam, tylko źle trzymasz te elementy.
Ja: dobrze trzymam, ale ty źle kręcisz, bo ona się wykręca! Spróbuj w drugą stronę!
M: śruby wkręca się zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Chwyć to prosto, bo inaczej nigdy się nie uda.
Ja: a może ta śrubka jest zepsuta? Weź inną. Albo może kręć w drugą stronę.
M: w drugą stronę to ją wykręcę. Trzymaj te deski prostopadle do siebie, to wszystko będzie ok.
Ja: ale ty ją cały czas wykręcasz. Na pewno trzeba w drugą stronę! Wszystkie śruby wkręca się w tą samą stronę?
M: tak!
Ja: wszystkie, wszystkie?
M: tak! Chyba, że są lewe. Możesz to trzymać tak jak Ci pokazałem?!
Ja: to może ta jest właśnie lewa??
M: wiesz co?!? Sama jesteś lewa. Sam to sobie poskręcam, a ty najlepiej już idź!
I tak to jest wdawać się w dyskusje z babą ;)

Meble pięknie poskręcane (oczywiście bez mojej dalszej pomocy;) ) . Mam nadzieję, że Młodej będą się podobały i ucieszy się po powrocie do domu. Obiecałam, że do nowego łóżka dokupię jej jeszcze śliczną nowiutką pościel, więc jak najszybciej muszę się zająć poszukiwaniami czegoś fajnego, bo do jej przyjazdu pozostało tylko kilka dni. J

Wakacje, wakacje

Lilka pojechała z babcią na wieś. Oczywiście- są wakacje, więc dzieci wyjeżdżają. Nie ukrywam jednak, że w naszym przypadku były to wakacje trochę z przymusu. Przedszkole zamknięte przez cały lipiec, a nam nikt nie udzieli urlopu wypoczynkowego na pięć tygodni. Musieliśmy się więc jakoś podzielić. Wspólny wyjazd planujemy dopiero we wrześniu, dlatego nie chcieliśmy  nadużywać wyrozumiałości naszych pracodawców i postanowiliśmy zorganizować dyżury. Najpierw Małą opiekowała się jedna babcia, później przez tydzień leniuchowałyśmy razem, następny tydzień przypadł M. a teraz Lilka pojechała z drugą babcią w góry. Rozwiązanie z pozoru świetne, bo inny klimat, świeże powietrze, nieograniczony kontakt z natura itp. Bawi się doskonale. W ogrodzie specjalnie dla dzieciaków stanął basen i piaskownica, babcia zapewnia wszelkie rozrywki i oczywiście dba o wnusię jak nikt inny na świecie. Problem jest jednak w tym, że ja strasznie, ale to strasznie za nią tęsknie. Mimo, że robota pali się w rękach, bo w pracy szczyt sezonu, telefony dzwonią cały dzień, ledwo nadążam z odbieraniem ich, notowaniem i pisaniem nowych tekstów, to jednak cały czas o niej myślę. Dzwonię kilka razy dziennie, a kiedy wracam do domu, to nie mogę się powstrzymać przed wrażeniem, że bez niej jest taki pusty i smutny. Zupełnie zapomniałam już jak to było, kiedy mieszkaliśmy tylko we dwoje. Na początku myślałam, że to tylko moja matczyna obsesja, ale szybko zorientowałam się, że i M. jest jakiś nieswój. Zanim zawieźliśmy Lilkę na wieś snuliśmy plany, co będziemy robić przez ten czas, kiedy jej nie będzie. Ile imprez zaliczymy korzystając z jej nieobecności, ile obejrzymy filmów, przeczytamy książek. Wreszcie będziemy mieli czas tylko dla siebie, no i ewentualnie dla znajomych. To prawda- mamy tego czasu sporo- i wykorzystujemy go, nie martwiąc się tym, z kim zostawimy dziecko. Wieczorami chodzimy na spacery, pijemy wino na balkonie, spotykamy się ze znajomymi, rano wstajemy później niż zwykle, ale… i tak bardzo nam jej brakuje. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nie moglibyśmy już żyć tak jak kiedyś, sami dla siebie. Uświadomiliśmy sobie, że mimo iż tamto życie może było łatwiejsze, to było puste, pozbawione sensu, który nadało mu  dopiero nasze wspólne rodzicielstwo. Z tego poczucia pustki postanowiliśmy zorganizować sobie dodatkowe zajęcia- zdecydowaliśmy się na mały remont pokoju Lilki- pomalowaliśmy ściany, żeby zakryć wszystkie ślady kakao, kredek świecowych i trawy, kupiliśmy nowe mebelki dla starszaka (do tej pory w jej pokoju ciągle stały takie dla maluszków) i piękne, wymarzone przez nią łóżko.  Później postanowiliśmy zrobić serwis naszych rowerów, dokupiliśmy fotelik dziecięcy i mocno postanowiliśmy, że od sierpnia zaczniemy wspólnie jeździć na wycieczki rowerowe.
Tak zapełniamy sobie czas, odliczając dni do przyjazdu naszego Malucha , tęskniąc za nią bardzo, ale jednocześnie ciesząc się z możliwości spędzenia go wspólnie. Bez względu na to, co robimy, robimy to razem, tylko we dwoje, a takiej bliskości i odrobiny samotności jednak bardzo nam brakowało.  Wiem, że Lilka świetnie się bawi i korzysta w możliwości spędzenia tego czasu na wsi, ale wiem też, że kiedy już wróci, to ja- taka wytęskniona mama- będę miała jeszcze więcej niż zazwyczaj siły na zabawę z nią, potrzeby spędzania czasu we troje, cierpliwości i wyrozumiałości. Wiem, że dzięki tej rozłące mam możliwość, aby trochę odpocząć, naładować swoje baterie, a później dać mojemu dziecku od siebie jeszcze więcej. Mam też poczucie, że to jest dobry czas dla nas- dla mnie i dla M., żeby wzmocnić naszą relację, pobyć tylko ze sobą tak jak kiedyś, mieć czas na długie rozmowy, żarty, spacery, wiem, widzę jak pozytywnie to na nas wpływa i choć nigdy nie zgodziłaby się na taką rozłąkę częściej niż raz w roku, mam świadomość, że dla nas wszystkim może być ona bardzo pozytywna w skutkach.
PS: Lilka zachowuje się za to tak, jakby w ogóle za nami nie tęskniła-ok, przez telefon chwilę pogada- ale zaraz informuje nas, że nie ma już czasu, bo idzie się bawić z kuzynem X czy kuzynką Y, bo właśnie kąpie się w basenie, karmi z dziadkiem ( a właściwie jej pradziadkiem) króliki, itp. Na początku nie mogłam uwierzyć w to, że tak małe dziecko nie tęskni za domem i rodzicami. Myślałam: „spoko, uwielbia swoja babcię, ale przecież nigdy nie wyjeżdżała na tak długo bez mamy” , ale teraz już wiem, że po prostu czuje się tam bezpiecznie, świetnie się bawi, wie że o niej pamiętamy, dzwonimy kilka razy dziennie, mówimy że ja kochamy i wie, że po nią wrócimy.     

A my, cóż, tęsknimy,  ale nie da się ukryć, że wreszcie się wysypiamy… ;)

wtorek, 29 lipca 2014

Pod jednym dachem z trzylatkiem…

Nie jest łatwo, oj nie.

 Czasem wesoło, czasem smutno. Czasem razem śmiejemy się do rozpuku, innym razem samotnie zamykamy się w łazience, aby opanować nagły przypływ złości. Często płaczemy ze wzruszenia,  pękamy z dumy, czasem wzruszamy ramionami z rezygnacją a innym razem bezskutecznie szukamy odpowiedzi na kolejne, nurtujące trzylatka pytanie. Każdy dzień jest kolejnym wyzwaniem, nowym doświadczeniem i lekcją dla nas wszystkich. I, choć nie zawsze jest kolorowo, to bez wątpienia nigdy nie jest nudno.  
Życie pod jednym dachem z trzylatkiem jest doświadczeniem niezwykłym- naprawdę.
I właśnie po to powstało to miejsce- aby pokazać naszą codzienność z bliska, rozśmieszyć, wzruszyć, może zmusić do myślenia lub pokazać inny punkt widzenia. Żeby wysłuchać rad innych, podzielić się doświadczeniami, ale przede wszystkim- żeby żadnej z tych niezwykłych chwil nie zapomnieć. J

A teraz kilka konkretów:

Mój trzylatek jest dziewczynką i ma na imię Lila.
Trzylatek ma również tatę ( fantastycznego), dalej przedstawianego jako M.
Oczywiście ma też mamę (całkiem spoko z niej babka, chociaż czasem potrafi nieźle wkurzyć), dalej opisywana jako Ja :)


Do kompletu mamy jeszcze świnkę morską, która bez wątpienia zasługuje na osobny post, ale  o tym kiedy indziej.

A dla lepszego przedstawienia sytuacji, poniżej kilka zdjęć mojego trzylatka, idealnie obrazujących jego osobowość :)